O 7:30 dzwoni budzik. Wstajemy wcześnie bo jedziemy do Bako. Po śniadaniu takim jak zwykle (tost z dżemem, kawa i herbata) idziemy na dworzec autobusowy. Do Bako jedzie nowy czerwony autobus nr 1 z klimatyzacja, która powoli nas już dobija. Bilet 3RM a jazdy przez godzinę. Teraz to my jesteśmy obiektem zainteresowań bo jada sami miejscowi. Później przesiadamy się na łódź i akurat dobrze się składa, ze jedzie z nami chłopak z którym można podzielić koszty jej wynajęcia - 47RM za kurs. Zawsze to mniej :)
Bako wita nas drobniutkim deszczem. Wilgotność bardzo duża i jest mega gorąco, zwłaszcza dla nas. Wsiadamy na lodzi i prujemy do przodu.... Po kilku minutach wypływamy na pełne morze, a po kilkunastu jesteśmy przy wejściu do Bako National Park. Zostawiamy plecaki kolo recepcji i idziemy wstępnie się rozejrzeć bo do pokoju możemy wejść dopiero o 14. Klimat jest niesamowity. Po wizytach w dużych gwarnych miastach, ta jest totalnym wyciszeniem. Chociaż jak się później okazuje dźwięki dżungli nie są wcale cichsze ;)
Idziemy coś przekąsić - jedzenie dobre, samoobsługa wiec można jeść ile wlezie i co się chce. A później naliczają nie wiadomo jak ale na ogół za 2 porcje płacimy od 10 do 18RM z napojami.
Wchodzimy do naszego pokoju i tu niemiła niespodzianka... Wszędzie wilgoć, którą widać na suficie, na pościeli, materacu i do tego wszystkiego jakby było mało odświeżacz do kibla - Hostel A Room 1. Duszno a wiatrak nie daje rady, tworzy się tylko ciepły wiaterek. Jakoś wytrzymamy... Przyroda nadrabia niedogodności.
Ale nigdzie nie widać małp, o których tyle czytaliśmy... do czasu... siedzą wszędzie, nawet na środku drogi i niestety ale nie przepuszcza i trzeba je ominąć bo niektóre są dosyć agresywne... Nie mówiąc już o tym, że ktoś ma coś do jedzenia.
Wybieramy się na pierwszy szlak Telok Paku, który niby trwa jedna godzinę ale nam się wydłuża bo wszystko się rusza a tu tyle do sfotografowania ;) Dochodzimy do malej zatoczki, która pokazuje dużą plaże bo akurat jest odpływ. Wszędzie pełno krabów, które chowają się do swoich jamek jak się podchodzi.
W drodze powrotnej praktycznie przy zejściu widzimy Proboscis Monkeys. Skaczą po drzewach i ale nie jesteśmy ich w stanie z bliska zobaczyć. Raz na jakiś czas widać goły tyłek lub nochal ;) Z nas się prawie leje z gorąca, a obok przechodzą Japonki czy Chinki wyglądające czysto i pachnąco nawet po zejściu z szlaku ;) Jak one to robią :/ No trudno...:)
Po kolacji wypiliśmy piwko które jeszcze kupiliśmy w B&B Inn w mega promocji :) 3x330ml=10RM. Alkohol w takich krajach nie należy do najtańszych.
Jeszcze nocny trekking w pobliżu hostelu i jest pierwszy wąż i olbrzymi pasikonik.
Co oprócz małp widzimy... borneańskie dzikie świnie, motyle, cykady, jaszczurki, warany, gekony, proboscis monkeys, dupę lotokota ;), ptaki, mrówki, kraby ;)
Idziemy spać nieco zmęczeni..