Jedziemy na dworzec południowy a stamtąd autobusem do Kanchanaburi ok. 2 godzin (99bht). Z dworca jedziemy samlorem do znalezionego w przewodniku JollyFrogg, jeden z popularniejszych. Jest dużo ludzi ale kotwiczymy się w domku na tratwie i to bardzo tanim bo 150bht. Jest tu restauracja z gigantyczną kartą menu a mimo to jedzenie jest tanie i dobre. Ruszamy na pierwsze oględziny miasta m.in. na cmentarz wojenny. Ze względu na napięty tydzień wykupujemy wycieczkę na następny dzień. Zwiedzamy Sai Yok Noi Waterfall, jest w nim dość mało wody, więc nie robi aż takiego wrażenia. Wyższy poziom wody jest w październiku. Później jedziemy w głąb dżungli na Elephant Trek i Bamboo Rafting, z czego Rafting podoba nam się bardzo, zwłaszcza, że sami kierujemy tratwą. Po obiadku zwiedzamy muzeum HellFire Pass - też warte obejrzenia. Dzień kończy się na jeździe pociągiem tzw. koleją śmierci oraz rzutem oka na most na rzece Kwai. Intensywnie i godne zwiedzenia... Może oprócz wodospadu jeśli ktoś wybierałby się tam specjalnie. Następnego dnia wybieramy się do Erewan miejscowym autobusem. Jest przyjmnie poza niewielką ilością miejsca na nogi więc w drogę powrotną zajmujemy od razu tył ;) Ostatni autobus odjeżdża stamtąd o 16 ale i tak jest w nim niewiele osób bo większość przyjeżdża tu zorganizowanymi grupami. Kanchanaburi nam najbardziej przypadło do gustu. Nastęnym punktem naszej podróży jest Ayuthaya więc cofamy się do Bangkoku i dalej pociągiem na północ.